wtorek, 28 czerwca 2011

Przy robótkach odpoczywam

Czasu na cokolwiek to ja ostatnio niestety nie mam. Nawet jak już się wydaje że będę mieć luźniejszy dzień to naglę dostaje telefon od męża: Kochanie, złapałem kupca na kapustę do kiszenia, trzeba uszykować 2 tony... na już. Oczywiście o tym "kochanie" to moje Kochanie zapomniał i musiałam już sobie sama to dopowiedzieć. Praca pracą, ale nie była bym sobą gdybym w przerwie na herbatkę czy szybki posiłek nie machnęła choćby jednej kulki szydełkiem. To nic że dłonie bolą od pracy, to nic że nóg nie czuję. Ja przy robótkach po prostu odpoczywam, a to że mam ich pozaczynane nie wiadomo ile i też nie wiadomo kiedy je skończę... to już inna para kaloszy.





czwartek, 16 czerwca 2011

O choinkach

Czasem gdy wchodzę na mój blog i widzę, że nic ostatnio w nim nie przybywa, myśle sobie po jaką chole... ups, od kąt Adaśko załapał ode mnie kilka niecenzuralnych słów postanowiłam dla własnego i dzieciowego dobra unikać ich. No ale jakoś ulżyć sobie trzeba, a że w słownictwo jestem ostatnio uboga no to jak w aptece, jak cie na leki nie stać, to trzeba użyc jakichś zamienników
no to jak jestem wypruta z pomysłow
albo przemęczona codzienną nietwórczą pracą
albo powalona jakimiś bolączkami
albo załamana awariami rzeczy martwych
spoglądam na ten blog jak szpak w pięć groszy
i myśle:
- po choinkę
- po cis pospolity
- po cyprysik nutkajski
- po jałowiec chiński
- po jodłę balsamiczną
- po metasekwoje
- po sosnę ościstą
- po żywotnik szmaragdowy
- po...
- po...
- po co ja tego bloga jeszcze piszę?



Chyba wychoinkowałam się na cały miesiąc

a tak z dnia codziennego... skoro nie mogę robić tego co bym chciała, no to zabrałam się za to co chciałam kiedyś ale mi choinek zabrakło. Były nie dawno u nas targi rolno - ogrodnicze. Nakupiłam tego i owego no i czekałam jak na zmiłowanie za deszczem który nie nadchodzi, a w ogródku jak na skale, szpadel złamać można. Kilka wiader potu i udało się ... zagospodarowałam jakąś... jedną dziesiątą ogródka, a reszta... czas pokarze.

poniedziałek, 6 czerwca 2011

o wróblach, kurach i innym drobiu

"idę przez wieś,
okna wszystkie szklane,
a u naszego Jacka,
gaciami zapchane"

tak mi się akurat przypomniało, pewien dzieciak który dziś już dziecka nie przypomina zaśpiewał taką przyśpiewkę na moich weselnych oczepinach.

Idę sobie przez... sąsiadowe podwórko, widzę idzie kura, prowadzi małe kurczaczki, ale po bliższym przyjrzeniu, stwierdziłam że to nie kurczaki, więc cóż to? Ech, znowu sąsiad podłożył kurze jaja perliczki. Ta oczywiście swą powinność uczyniła i teraz wychowuje jako własne. Widać można jak się chce. Przyszła mi do głowy wtedy myśl jaką często powtarza mój szwagier: nie ważne kto zrobił, ważne kto wychował.
Po powrocie do domu na balkonie znajduję porzucone pisklę. Małe, mizerne i martwe. Obok także naklute jajko, widać ptasia mama zrobiła selekcję w gnieździe. No i nachodzi mnie refleksja, czemu tamta kurza mama przyjęła cudze jak swoje a ta, coś jej nie pasuje to fora z gniazda. Kilka dni później, czyli dziś na balkonie znajduję kolejne pisklę. Tym razem żywe i sporo podrośnięte. Ma już nawet kilka piórek. Dobić nie miałam sumienia, wyrzucić też nie, bo pisklak już dźwięki jakieś wydawał. Wzięłam do domu. Packę w dłoń i polowanie na muchy. Jak na złość jak zawsze było kilka upierdliwych to tym razem jak na receptę. Znajduje kilka, wpycham malcowi do dzioba. Ten jak roztworzy tą swoją paszczę to co to taka mucha na niego jak by tam spokojnie i owada wielkości szerszenia wsadził. Myślę sobie, przeżyje albo nie. Jak przeżyje to fajnie, ja nie no trudno, przynajmniej próbowałam. Po kilku muchach wróbel, bo taki to go gatunek, szkoda że nie wilga ale co tam, odzyskał siły i co chwile się kolejnej muchy dopominał. Na zmianę z dzieciakami urządzaliśmy polowanie na owady. Ptaszysko spokojnie zeżarło ich z 80 szt. Walnęło przy tym 2 gigantyczne kupy. Już się nie dziwie że matka go z gniazda wywaliła. Jak bym tak miała za setką much co dziennie latać... nie chciałoby mi się. Wniosek, nie ma co być pazernym w życiu bo cie z ciepełka wywalą.