Od paru dni chodzi mi po głowie pewien pomysł, bo słyszę dosyć często od ludzi jaka to zdolna jestem, ile umiem, choć ja sama za aż taką zdolną się nie czuję, może po prostu jestem zbyt wymagająca jeśli chodzi o własną osobę. Pomysł polega na tym aby przekazać trochę tej mojej wiedzy innym, ci co jeszcze nie umieją, a chcieli by.
Chciałabym dać też trochę siebie innym.
Zanim wezmę na warsztat obcych ludzi postanowiłam popracować z tymi których mam pod ręką, a nie są to wbrew pozorom łatwi ludzie. Ludź pierwszy to mój syn Maciek, ludź drugi to córka Ola. Lat 12 i 10. Dzieciaki zdolne, ale zmanipulowane przez komputer. Kumate, ale pędziwiatry owsikami nafaszerowane co to za wiele w jednym miejscu nie posiedzą. Ola szczególnie gdy napotyka pierwszą trudność zaraz się poddaje i szuka naiwnego co problem za nią rozwiąże. Zrobi oczyska niczym słynna scena kota ze Shreka 2, walnie "mama zrób" i mama robi. Nie ma tak, od dziś "mama nie robi" od dziś "dziecko, próbuj sama"
Dziś mama znalazła w sieci konkurs na "kartkę świąteczną". Posadziła mama dziecię jedno przy jednym kolanie, drugie przy drugim (choć dzieci znajdowały się w dwóch różnych pokojach, ale spoko dałam rade, nogi mam długie) i tłumaczę, powoli by zrozumiałe było, a w sercu cholera mnie bierze jak tą robotę widzę, bo ja bym to już 100 razy zrobiła, ale co tam, cierpliwie czekam, pokazuje, poprawiam błędy. Uff, koniec, pięknie dzieci zrobiły i co najważniejsze zrozumiały.
Przy okazji fot kilka kliknęłam.
Ola przy pracy
i gotowa kartka świąteczna Olki - haft matematyczny
Maciek przy pracy
gotowa praca Maćka - quilling
Skoro udało mi się okiełznać twórczo moje dzieci, to myślę, że z obcymi dałabym sobie też radę, w każdym bądź razie zapisy na łopatologię otwarte: :)
Pędziwiatr ze mnie straszny i nie mam się co dzieciom dziwić, że same na miejscach niewiele posiedzą. Wybrałam się z synem w tym tygodniu na zakupy, po drodze zgarnęliśmy znajomą do towarzystwa. Znajoma choć wiosen ma już kilkadziesiąt to wyglądem maratończyka przypomina. Pół drogi w duchu sobie przeklinałam że akurat takie buty miałam kaprys założyć. Szpileczki to nie jest mądry pomysł na długie wędrówki. Czas na zakupy miałam ograniczony, więc przeklinań nie było końca na temat: ile to bym szybciej doszła tam czy siam w innych butach. Za to znajoma pod rękę mnie co rusz łapała co bym zdeko wolniej szła bo nie nadążała, a w myślach kombinowała co tu zrobić żeby mnie przystopować trochę. Co sobie Maciek myślał wolę ja nie myśleć, choć wiem, że do mojego galopu jest przyzwyczajony.
W każdym bądź razie wędrówkę moją postanowiłam troszkę uwiecznić ołówkiem. Marzę o tym aby kiedyś wrócić do rysowania, a bez treningu to nie będzie realne.