Pewnie nie jeden tak miał, że ktoś mu coś obiecał. Człowiek
się ucieszył. Już, już, już się oblizywał jak ten lis co się do kurnika skradał
i z gąską prawie witał, a potem figa z tego wyszła. Nic tylko zranione emocje.
I ja należałam do takich ludzi. Na szczęście w porę się z
tego wyleczyłam, doszłam do wniosku, że lepiej spodziewać się mniej, a dostać
więcej, niż się napalić, a potem tylko powietrze polizać.
O obiecanej niespodziance praktycznie zdążyłam zapomnieć,
choć od rozmowy z obdarowującym minęłam doba nie więcej. No sorry babole,
miałam akurat głowę zajętą bardziej przyziemnymi spawami. Akurat sprzątałam
moją sypialnie. Taka czynność to u mnie nie lada wyczyn i niemalże narodowe
święto gdy się w końcu za to zabiorę. Ostatnio trochę inaczej podchodzę do
sprzątania, ale o tym może innym razem. Właśnie myłam parapet, w tym samym
czasie widzę, że podjechał listonosz. Wkłada jakąś dużawą kopertę do skrzynki.
Właściwie to próbuje włożyć. Siłuje się chłopina we wszystkie strony bo ni jak
mu paczka przez wąski otwór przejść nie chce, choć moja skrzynka na listy jest
naprawdę duża, tylko wlot wąski. Zgiąć koperty w rulon i włożyć w miejsce
gazety też widać nie może. Myślę sobie, oj leniwcu pospolity, już dawno byś
podszedł te parę kroków do domu, i dostarczył pod drzwi. Ech, myśleć nie umie
albo leniwy. Już miałam lecieć i gościa z kłopotu wybawić, ale przypomniałam
sobie że mąż przed wyjściem z domu wspominał, że może coś tam do niego przyjść,
dokładnie co to nie słuchałam bo głowę swoimi sprawami zajętą miałam,
praktycznie wleciało mi do ucha jedną stroną, drugą przypadkiem wypadło,
strzępki informacji tylko gdzieś szare komórki zakodowały. Skoro paczka nie do
mnie… to po co polecę? A niech się listonosz siłuje dalej, chętnie popatrzę co
mu wyjdzie. W końcu kantem gdzieś tam się ją udało mu do tej skrzynki wepchnąć.
Jeszcze ręce przez chwile w powietrzu trzymał bo pewnie przekonany był, że
spadnie. Chwila de konsternacji, w końcu wziął chłopina nogi za pas, wsiadł do
auta i odjechał, a koperta sobie tak na wpół ze skrzynki wystawała. Iść po nią, nie iść?
Nie pada, w błoto też nie upadnie, w dodatku na pewno nie do mnie. No to nie
poszłam…. Ha, ale koperta przyszła do mnie – sama!!! Niestety, nóg nie dostała,
tylko mi ją własne dziecko przyniosło: mamo to do ciebie!
Do mnie?? Ki czort?! Jak zobaczyłam nadawcę to o mało nie
usiadłam!! Sama Mariola Zaczyńska mi ową kopertę przysłała. Nosz kurcze,
jakbyście mnie wtedy zobaczyli, uśmiech od ucha do ucha, wszystkie zęby można
było policzyć od jedynek po ósemki!!! A co w kopercie? Najnowszy bestseller „Szkodliwy
Pakiet Cnót” . Już mnie nie dziwiło czemu listonosz do skrzynki zmieścić nie
mógł bo książka ma swoją zasłużoną objętość I BARDZO DOBRZE!!! Lubię takie
spaślaki. Przewachlowałam kartkami jak w kasynie, poczułam ten cudowny wiaterek
i zapach ganc nówki, jeszcze z ciepłym tuszem niemalże. I nagle mnie olśniło,
zaraz, jak to od samej autorki to mam nadzieje że chociaż autograf zostawiła???
Zaglądam … i co widzę? Nie autograf, a osobistą dedykację po której padłam na
podłogę z wrażenia. Leżałam tam całkiem plaskato, że mnie musieli szpachelką
malarską z podłogi zeskobywać abym łaskawie wstać chciała.
Mariolu dziękuję bardzo! Jeszcze nikt mi takiej
niespodzianki nie zrobił. Jakbyś czasem chciała protestować to nadal będę się
upierać przy swoim, że to jednak była niespodzianka, jeśli nie wierzysz
przeczytaj jeszcze raz początek postu.
Teraz biorę się za czytanie. Tylko tak inaczej niż zwykle,
spokojnie, ze smaczkiem, bo książek Marioli Zaczyńskiej nie można czytać
przelotnie, w biegu i pobieżnie!
Wspaniała niespodzianka:) Miłego czytania:) i brawa dla pana listonosza ;)
OdpowiedzUsuń