piątek, 7 października 2011

Rudnicka

Wczorajszego dnia nie zapomnę chyba nigdy. Pomyślałam sobie, że pójdę na to spotkanie z Rudnicką, usiądę sobie gdzieś niepozornie w kącie niczym szara mysz i będę słuchać. Hmm, czego też mogę się nasłuchać, przecież jej blog mam w małym paluszku, wszystko już "chyba" wiem. Na wszelki wypadek przygotowałam sobie w głowie jakieś urozmaicone pytania na wypadek gdyby pozostali słuchacze zapomnieli języka w buzi lub nie umieli zapytać się nic innego jak np: z kąt czerpie pani pomysły. Podjeżdżam na parking, stoi autko którego rejestracja wskazywała, że gwiazda już jest. Autko błyszczy nienagannie lakierem, ani grama kurzu, nie ma na czym pozostawić napisu "brudas". Myślę sobie, no to, to jest ta jej "chmurka", chmurka?? jaka chmurka, sądząc po kolorze chmura gradowa! ale co tam, lecę do biblioteki no bo w końcu ile można się ślinić na widok cudzego samochodu. Niestety byłam zmuszona zabrać ze sobą Michasia. Zaopatrzyłam się w różne gadżety żeby się dziecko zajęło i nie przeszkadzało, niestety, na krótko starczyło. Moja pedantyczna dbałość o punktualność, a właściwie przybywanie na miejsce minimum 20 minut przed czasem, znów dała się we znaki, no i czekam, czekam, ludzie powoli się schodzą. Jak dla mnie za wolno, telefon w łapkę i zaczynam poganiać tego i tamtego, no gdzie jesteś i czemu cię jeszcze nie ma. W końcu przyszli, choć spodziewałam się na większą frekwencję. Trochę szumu i nagle widzę. IDZIE. No to zaczynam wdrażać w życie plan szarej myszy w końcu miałam tylko słuchać. Spuszczam głowę, nastawiam uszy niczym afrykański słoń:
- Dzień dobry, nazywam się Olga Rudnicka. - tu następuje mały przerywnik i gwiazda pyta która to p. Kamila. Ożesz w mordę. Chyba zacznę z wrażenia zęby z podłogi zbierać. Nawet nie wiem kiedy podniosłam rękę do góry niczym uczennica pierwszej klasy. Nasze oczy nawiązały kontakt, mało tego, widzę, że Olga idzie w moim kierunku, kurde, uciekać czy co? eee, dobra, też do niej doskoczę, co mi tam, raz się żyje, drugiej okazji pewnie nie będzie. Kurde, no takie emocje, że trudno cokolwiek opisać. Dalsza część przypuszczam nie odbiegała od normy. Miałam plan, że narobię kupę zdjęć, no ale się nie dało, nie żeby gwiazda była niefotogeniczna, wręcz przeciwnie, po prostu ja byłam w takiej euforii, że nie potrafiłam robić zdjęć, wszystko leciało mi z rąk, nawet sam aparat raz wylądował na podłodze, do tego jeszcze synek też próbował zwracać na siebie sporo uwagi. Aż momentami czułam się naprawdę skrępowana. Olga podpisała mi wszystkie moje, a właściwie wszystkie swoje książki. Spotkanie nie skończyło się na występie tylko w bibliotece, ale co było potem, to już zachowam w słodkiej tajemnicy, a co, wolno mi :D

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz