Słodycze lubiłam zawsze, a więc nic dziwnego, że i tym razem się skusiłam.
Czytając tę książkę ma się wrażenie, że czyta się dwie różne powieści jednocześnie. Jedna napisana we współczesności, druga historyczna. Obydwie są bardzo ciekawe i wciągające.
Jakby siedziało się obok kogoś bliskiego, kto właśnie opowiada ci historię rodzinną kilka pokoleń do tyłu. Nie wiem czemu trochę mi to przypominało "Nad Niemnem", albo "Noce i dnie".
Zachowanie szlachty oburzało, a jednocześnie ciekawiło. Doszłam w pewnym momencie do wniosku iż bardzo dobrze się stało, że wynaleziono w końcu prąd, telewizję, radio, internet. Ludzie wreszcie zaczęli mieć co robić w domu nocami i małżeństwa stały się wierniejsze przysiędze małżeńskiej.
Książka nie ma końca. Trzeba niestety sięgnąć po kolejny tom gdyż nie przeczytanie dalszych losów grozi kalectwem. Mnie bynajmniej żyłka pierdząca chciała pęknąć z ciekawości. Ileż to mnie nerwów kosztowało gdy się okazało, że ktoś bezczelnie przetrzymuje u siebie, a pani bibliotekarka aby odpowiadała: jeszcze nie ma!
Jedna mała taka refleksja mnie tylko naszła, choć bardzo mi się Zajezierscy podobali, to jednak wolę książki pisane przez dziennikarzy. Używają oni prostszego języka. Poloniści lubią wyszukiwać najdziwaczniejsze słówka ze słownika. Sprawia to iż tekst czyta się dużo wolniej. A może po prostu ja taka ciemna jestem.
Książkę z czystym sumieniem polecam.
A ja wymiękłam... Nuda i rozpacz. A poza tym - mam wrażenie plagiatu Magdaleny Tulli rozpisanego na trzy tomy...
OdpowiedzUsuńWolę jej powieści dla małoletnich ;-)