czwartek, 8 września 2011

Książki na wymianę

Jakiś czas temu robiłam remanent w mojej biblioteczce. Kilka książek z powodu zmiany upodobań jakoś przestały mi być potrzebne i pomyślałam, że może jest ktoś kto chciałby się na coś zamienić. Oto kilka pozycji:

Książki w formacie A4, "Zasłony i rolety" oprawa twarda, "Wystrój okna w 2 godziny" oprawa miękka. Stan idealny.



"Elementarz ogrodnika" oprawa twarda
"Koniec i początek" romansidło do poczytania w ogrodzie, oprawa miękka
stan idealny


Te trzy pozycje w miękkiej oprawie. Stan idealny



Kuchnia włoska i grecka oprawy twarde
Kuchnia mikrofalowa oprawa miękka
stan idealny


Zainteresowani, proszę pisać kawa80@gg.pl

środa, 7 września 2011

Natura ukazała swoją potęgę.

Natura ukazała swoją potęgę. Brak mi słów na to wszystko co dookoła widzę. Nawałnica, gradobicie, latarnie, słupy wysokiego i niskiego napięcia, drzewa połamane jak zapałki. Z kilku domów zabrało dachy, co szczęśliwsi swoje straty obliczają w brakach kilku płyt eternitu w dachach budynków gospodarczych. O zniszczeniach na polach ani nie wspomnę, wszystkie rośliny wyglądają jak po akupunkturze. Brak prądu przez 2 doby. Ale żyjemy. Mamy co jeść, pić, mamy w co się ubrać. Mamy jeszcze dach nad głową.

Foto
Foto
Foto
Foto

Przez te 15 minut nie było mi do śmiechu. Woda lała się przez zamknięte okna do domu. Grad walił w szyby które o dziwo dały radę i nie popękały. Woda lała się nawet kominem od wentylacji w łazience. Chciałbyś ratować ale nie widzisz co i jak po ciemku. Dzieci przerażone, ale w miarę zachowały zimną krew, ale kiedy wyważyło drzwi balkonowe to nawet mnie strach obleciał.
Zawsze sobie myślę, że co komu pisane, to go nie ominie. Do tej pory udawało nam się że wszystkie te żywiołowe katastrofy przechodziły gdzieś bokiem. Tym razem i nam się dostało. Skoro już musiało, dziękuję że jest tak jak jest, bo przecież mogło być gorzej.

sobota, 3 września 2011

Opowieść o plemniku.



Czasem sobie myślę, że ktoś tam na górze nade mną czuwa. Daje mi coś z nienacka (sory babole nie wiem jak to poprawnie się pisze) a za moment ten ktoś ma niezły ubaw z moich dalszych poczynań. Już wyjaśniam o co biega, jeśli macie w obecnej chwili brudny monitor to go nie czyście bo zaraz go i tak zachlapiecie tak jak i ja gdy tylko sobie przypomnę co zrobiłam.
Zaczęło się jak zwykle niewinnie. Miałam udać się do pewniej solenizantki na imieniny, jednak lenia dostałam i kompletnie nie chciało mi się szlachetnych czterech liter z miejsca ruszyć. Los sprawił, że w kuchni zrobiła się mała awaria. Nad awarią zapewne czuwał ów ktoś do góry. W planie na przyszłość, kiedy to już uporamy się z remontem w pokoiku chciałam po przestawiać to i owo w kuchni, niestety przestawki te łączyły się z dalszymi finansowymi kosztami. Na co mój szanowny majster-małżonek nosem kręcił, że nie teraz, że za drogo itp itd. Awarią był kran i woda która się z niego wydostawała i płynęła sobie cichaczem pod boazerią. U nas nic widać nie było, za to piętro niżej z sufitu kapało.
Skoro awaria to i odstawianie wszystkiego, jak już odstawianie to prawdopodobnie i kucie muru, jak poważniejsze roboty to oczywiście z maluchami trzeba było emigrować z domu żeby szanownemu majstrowi nie przeszkadzały i narzędzi nie zabierały. Szanowny majster stwierdził że skoro już trzeba kuć to i te nowe przyłącza od razu zrobi i tu czuwającemu na górze za to dziękuję (majstrowi przy okazji też)
Chcąc nie chcąc trzeba było się na te imieniny wybrać. Po drodze musieliśmy wstąpić po kwiatki, bo jak tu do kobiety bez kwiatów iść. Pozostawiłam dzieciaki z najstarszym synem pod sklepem bo tam gdzie i kwiatki tam i niestety zabawki były gdybym weszła z maludami nie obyłoby się bez zakupu czegokolwiek. No to galopem wskoczyłam do sklepu po lewej stronie zamówić kwiatka, ale nie była bym sobą gdybym jakiegoś numeru solenizantce pół żartem pół serio nie wykroiła. Z samymi kwiatami łyso iść, a ów pani wszystko ma, więc trafić w gust ciężko, ale było coś co spełniało kryteria. Przypomniało mi się że chyba widziałam takie coś w sklepie na przeciwko. No to galopuję tam i co widzę?? Niestety, do kasy mega kolejka. Rozglądam się po półkach i upragnionego gadżetu nie widzę, no więc działając impulsywnie przeciskam się do kasy i walę z grubej rury do ekspedientki:
- Czy to u pani widziałam plemnika z alkoholem?
- Słuchaaaaaaaaaaaam????????????? - Szanowna pani wybałuszyła gały i z miną jakby chciała sobie przypomnieć czy oby tego dnia na pewno założyła majtki lub czy czasem nie rypnęła się z kalendarzykiem małżeńskim, lub też czy już biec po test ciążowy, zmieszana czekała na moją odpowiedź. No to tłumaczę gestykulując przy tym rękoma
- No taki plemnik, fiolka w kształcie plemnika z zakręconym ogonkiem, z alkoholem w środku !!!!
- Nieeee! Pierwsze coś takiego słyszę. - a dookoła słychać już rechot pozostałych klientów. No fakt, to jednak nie tu widziałam plemnika.
- a to dziękuję, to chyba jednak było w innym sklepie - i teraz nawet już wiem w którym. Czy byłam czerwona? Pewnie tak, ale było gorąco, a mnie się śpieszyło. Za to jak teraz sobie przypomnę to zdarzenie to sama z siebie śmiejąc się doprowadzam się do łez i zachlapanego monitora. Szanowny na górze też pewnie się kula ze śmiechu

poniedziałek, 29 sierpnia 2011

Nawiązując do komentarzy z poprzedniego postu

Czasem zdarza mi się siadać do kompa bez okularów bo za daleko mam (jakieś 8 kroków) żeby je poszukać gdzie tym razem je odłożyłam. Wtedy właśnie zauważyłam że robię więcej błędów niż w okularach. Co jest dziwne bo przecież piszę na klawiaturze oburącz bez potrzeby patrzenia na literki, na monitor też nie musiałabym patrzeć, mogłabym to robić z zamkniętymi oczami, a jednak pisząc w okularach robię mniej błędów.
Na Anonimowego nie ma co się aż tak burzyć, wierzę że miał dobre intencje :) Nie przeszkadza mi uczyć się na błędach.
Będąc w podstawówce miałam manie pisania słowa także przez rz lub g zamiast k (takrze, tagrze) Jakoś często używałam tego słowa w wypracowaniach i notoryczne robiłam w nim błąd co doprowadzało moją polonistkę do białej gorączki. Raz nie wytrzymała i kazała mi przepisać słowo TAKŻE 100 razy. Po dziesiątym już pamiętałam jak się pisze to słowo... i o dziwo nadal pamiętam.

niedziela, 28 sierpnia 2011

Bolerko

Nie chce mi się dzisiaj gadać, może Wy mi coś fajnego powiecie?!

a na marginesie pokażę bolerko wykonane przeze mnie na drutach




sobota, 27 sierpnia 2011

życzliwa dusza mile widziana

Remoncik idzie pełną parą. Okno wykute, zamontowane. Drzwi wprawione. Mogę brać się za jako takie sprzątanie. Coś mi się widzi że czeka mnie pracowita niedziela. Może znajdzie się jakaś życzliwa dusza co by zrobiła to za mnie?? Nie? no cóż, tak myślałam !

Spać mi się chce




środa, 24 sierpnia 2011

Nowe obiadowe menu



- Adasiuuuu
- Nie ma mnie!!!
- A gdzie Cię nie ma??
- yyyyy, w łazience!


Wczoraj mój kochany majster zamontował górną część szafy i jedną część zakrył już płytą karton gips.





Dziś zmieniło mi się menu obiadowe. Już nie ma trocin, za to jest większy koszmar czyli gruz, tynk, kurz i cement. Smaczne? Niestety nie dla mnie.
Praca wre. Szafa została zakryta płytą również z drugiej strony i teraz już kuchnia oddzielona jest na dobre od pokoju.



Wykuty już jest otwór na nowe drzwi oraz obalona ściana. Niestety ku mojemu nie zadowoleniu w ścianie nie znalazłam ani żadnego "komunistycznego" skarbu, ani trupa.
Czeka nas jeszcze trochę kucia przy oknie, ale to już nie dziś. Dziś padam ze zmęczenia, ręce wydłużyły mi się chyba już do podłogi. Wszędzie pełno kurzu, ale dziś już niech nikt nie marzy że będę cokolwiek sprzątać, a tego co przywiózł odkurzacz, a nie zostawił rury niech drzwi ścisną!!!


niedziela, 21 sierpnia 2011

Basiowy

Ten naszyjnik powstał już dość dawno. Tak jakoś wyszło, że zaraz po jego wydzierganiu został przekazany w dobre ręce i zdjęcia wtedy nie zrobiłam, z lenistwa pewnie jak to u mnie bywa. Za to dziś nie popuściłam, przydusiłam właścicielkę do barierki i powiedziałam: leci ptaszek! No i mam fotkę. Wreszcie mam jakieś zdjęcie na żywej modelce.



Naszyjnik wykonany z kordonka na drutach.

piątek, 19 sierpnia 2011

Znów remontuję

Znów remontuję dom, a dokładnie robimy coś czego jeszcze nie ma, ale ma być. Dokładnie to chodzi o pokój dla Oli. Tego pomieszczenia jeszcze nie ma, postanowiłam ująć trochę powierzchni z kuchni i dodać ją do skrytki. Z nowo powstałego pomieszczenia ma być pokoik. Mały bo mały, 2 metry na 3, ale dla nastolatki więcej nie potrzeba... chyba. Właśnie powstaje szafa która ma oddzielać te pomieszczenia.



Kiedyś, kiedy to jeszcze byłam smarkata, marzyło mi się aby mieć za męża stolarza. Cóż, wyszłam za rolnika, elektronika - hobbystę. Ów rolnik jednak okazał się być takim samym grzebkiem i samoukiem jak ja. Ostatnimi czasy łyknął trochę wiedzy stolarskiej (ukłony dla Zbyszka) i co widzę? Marzenia się spełniają, mam męża z umiejętnością stolarską ;) To już nie pierwsza taka Jackowa szafa i każda kolejna powstaje szybciej od poprzedniej.



Choćby nie wiem jakie dziecku najwspanialsze zabawki kupił i tak najlepsze będą narzędzia tatusia! i choćby nie wiem jak dokładnie pilnował i nie spuszczał dziecka z oka to i tak piernik mały ucieknie bo tam gdzie mu nie karzą akurat się coś ciekawego dzieje.



a ja? ech no, znów mam bajzel w domu i biegam w kółko ze zmiotką i zmiatam trociny, odnajduje zaginione narzędzia, podaję ołówek, gotuję obiad ... z trocinami i dzielnie to wszystko znoszę :)

poniedziałek, 8 sierpnia 2011

Alladynki

Alladynki to historia jakich wiele u mnie. Zaczyna się to przeważnie tak: siedzę na necie, wertuje różne strony, co ciekawsze podsyłam linki znajomym, gadam od rzeczy przez gg, nagle ni z gruszki ni z pietruszki trafiam na jakąś perełkę. W mig rozpracowuję jakby ją trzeba wykonać, to nic, że akurat w tym dniu miałam mega lenia, to nic, że mam zaczętych 150 innych robótek, nagle okazuje się, że przypadkiem mam z czego tą perełkę wykonać i ani kawa nie zdąży mi ostygnąć, dzieło już jest. Tak było i tym razem, nawet nie podejrzewałabym siebie, że kiedyś będę coś takiego mieć. Spodnie Alladynki. Prostota wykonania aż bawi do łez. Spodnie powstały szybciej niż jedna Baśka potrafiłaby kawę wypić czy papierosa wypalić. Niestety zdjęcia prezentuje koszmarne z powodu awarii aparatu i niestety trzeba było skorzystać z komórki która zdjęciami w pomieszczeniach nie zachwyca




niedziela, 7 sierpnia 2011

Zwierzęcych zwyczajów ciąg dalszy

Rozbawiona komentarzami z poprzedniego postu postanowiłam tu szerzej się wypowiedzieć. Godne podziwu są zwierzęce zwyczaje. Nie do końca jestem pewna czy to nauczone przez ludzi czy też jest to zwierzęca intuicja że "pański zwierz" wie gdzie i komu swoje łajno pozostawić. Pamiętam jak z czasów dzieciństwa obowiązkiem moim było co rano zagnać krowy na pastwisko i po południu z powrotem do domu znów sprowadzić. Mieliśmy wtedy w jednym miejscu bardzo "estetycznych" sąsiadów. W domu ich panował iście nie naganny porządek, cud, miód i orzeszki. Błysk sterylny jak z reklamy Ajaxa, Cifa lub innego detergentu. Schludność panowała nie tylko w domu ale i na całej posesji. Gospodyni każdego dnia a nawet i 2 razy na dzień zamiatała brzozową miotłą chodnik i fragment drogi przed domem. Niestety ta droga nigdy błysku zaznać nie mogła gdyż rankiem moje krasule po wyjściu z obory zaraz zew natury poczuły i salwą z odbytu strzelały na tej pięknie zamiecionej drodze. Pod wieczór historia się powtarzała gdy krowy z łąki wracały. Zadziwiające było to że przez całe półtora kilometra jakie przemierzały z łąki srać im się nie chciało, a jak tylko pięknie zamiecioną drogę sąsiadki ujrzały nabryzgały na całej szerokości drogi. Na tym etapie wędrówki zawsze trzymałam się jakieś 10 metrów za krowami żeby przypadkiem śmierdzącym rykoszetem nie dostać. Sąsiadka za bardzo pobożną kobietę się miała, ale zawsze po spacerze moich krów o pobożności zapominała i wiązanki niecenzuralne rzucała pod moim adresem kierowała. A czy to moja wina? Przecież zakneblować zadków im nie mogłam. Poza tym sąsiedzi ci nie byli często fer. Każdy kto ich znał wolał raczej szerokim łukiem omijać aby przypadkiem czegoś nie powiedzieć co mogłoby być później w niewłaściwy sposób wykorzystane. Krowa choć mowy ludzkiej nie znała jakby instynktownie wiedziała komu się za krzywdę odwdzięczyć.

co do gołębi to przypomniały mi się reklamy red bulla



czwartek, 4 sierpnia 2011

Po żniwach

No to skończyłam żniwa. Zboże zebrane, słoma zwieziona. Jak ja nie cierpię zwożenia słomy. Nie ma tego dużo, ale i tak tego nie lubię. Wszystko drapie, z nieba płynie żar, po plecach brudny pot, a do nosa wpełza duszący kurz. Ja i moje zatoki nie cierpimy tego kurzu. Przez ten kurz i skwar przeklinam zawsze tą robotę i się zastanawiam po jaką cholerę ja się tak morduje. Jedno jedyne zajęcie którego nienawidzę spośród wszystkich rolniczych prac jakie przychodzi mi wykonywać. Żniwa potrafią uroczo wyglądać na różnych obrazkach i zdjęciach, w praktyce... nie lubię ich i już.

Można by rzec że mam teraz wakacje, poważniejszych robót chwilowo nie ma. Mogłabym się wylegiwać jak ten kot ino jak każde wakacje... sponsora brak.



Jakieś 3 tygodnie temu przyplątał się u nas jeden gołąb. Ptak pewnie ma pana gdyż nosi obrączkę. Na początku wszyscy domownicy spoglądali co rusz na dach stodoły czy jeszcze jest czy już odleciał. Pięknie ubarwiony, białe skrzydła i ogon, zielono granatowa wpadająca w fiolet głowa. Dzieciaki co rusz podsypywały mu ziaren żeby tylko został. Gołąb już się chyba nauczył do nas, każdego ranka kroczy za każdym kto tylko pokarze się na podwórku. Teraz kiedy w stodole znajduje się tyle ton pszenicy pewnie już nie odleci, toż to szwedzki stół dla niego. Kombinuje żeby sprowadzić mu towarzystwo. Może się uda.

niedziela, 24 lipca 2011

Boski porządek

Sławomir Kańkowski
"Boski porządek"

Żniwa, pracaw polu, zaprawy na zimę, odpusty i dożynki. Tradycja.
Przyjaźń, zawiść - uczucia zawsze i wszędzie takie same.
Poddane prawom natury życie na wsi ma swój stały i niezmienny rytm. Boski porządek to wpisana w wiejski, sielankowy obraz krytyka naszych ludzkich przywar, to zaduma nad przemijaniem i ponadczasowymi wartościami.

Do Stacha w zasadzie nic nie mieli, poza tym, że wkurzali się strasznie na jego widok. To też pewnego ciepłego wieczoru postanowili, że zrobią mu kawał. Plan był prosty. Stachu co wieczór przesiadywał u pewnej pulchnej mężatki, a wracając do domu, przejeżdżał przez całą wieś. Uknuty plan przewidywał zatem, że amanta należy wzorcowo i porządnie wystraszyć.

Umówili się na wpół do jedenastej przy starej wierzbie.
- No i co, masz te gały? - niecierpliwił się przyszły duchowny, śmiejąc się do rozpuku.
- No pewnie. A ty masz prześcieradło?
- Jasna sprawa, że mam. Dobra, przymierzmy ten sprzęt.
To mówiąc, włożył połówki piłeczki pingpongowej w oczodoły i przywdział prześcieradło. Jachu z wrażenia aż oniemiał.
- Kurde, ale jaja.

(...) Naraz usłyszeli odgłosy rozklekotanego roweru. (...) Jachu pospiesznie przywdział prześcieradło i włożył pingpongowe oczy. Gdy niczego nieświadomy rowerzysta zbliżył się na odpowiednią odległość, zjawa wyszła zza drzewa. (...) Stachu nie od razu dostrzegł ducha, dopiero po chwili włos mu się na głowie zjeżył, a oczy nabrały wielkości pięciozłotówek. Ze strachu tak mocno nacisnął na pedały swojej damki, że zgrzyt przepuszczającego od tego momentu torpeda bardziej przerażał niż skręcający się ze śmiechu upiór. Pomimo to nabrał takiej prędkości, że o mały włos nie trafiłby do bramy. (...) Ciężko przerażony nie zdążył wyhamować przed szopą i z całym impetem wjechał weń, zatrzymując się z wielkim hukiem na przeciwległych wrotach. Zdyszany, spocony i poobijany, podniósł się szybko z glinianej posadzki i co sił w nogach ruszył w kierunku domu. Niestety, drzwi wejściowe były (...) zamknięte. Przeliczył się więc i chcąc w pędzie znaleźć się w domu, wyrżnął w solidne dębowe drzwi aż do bólu. (...)

Na drugi dzień we wsi o niczym innym nie mówiono. Niektórzy nawet próbowali kojarzyć zjawę z jakąś zmarłą dawno temu osobą. Stachu zaś od tamtej pory wracał do domu, gdy słońce było jeszcze na niebie.



Tyle można się dowiedzieć z okładki książki. Wystarczyło żeby mnie zainteresować. Dalsza część przeszła moje najśmielsze oczekiwania. Książka cała jest wzbogacona wspomnieniami o zabawnych przygodach, kawałach i wybrykach dwóch urwisów. Gdy dorośli poczucie humoru też ich nie opuszczało, a przy tym sentymentalne przedstawienie uroków polskiej wsi za czasów komuny. Myślę, że książka ta stanie się bliska wszystkim tym którzy znają wieś od podszewki. Pozostałym też ją polecam, uśmiejecie się do łez. Panie Sławku, gratulacje, świetna książka.
Dla tych co nie czytają bo szkoda im pieniędzy na książki dodam że w księgarni Matras można ją wyszperać w promocyjnej cenie za 4,90zł, to nawet papierosy są 2 razy droższe.

piątek, 22 lipca 2011

Kłamca

Jadę dziś na pole kopać ziemniaki. Pogoda nie nastraja mnie optymistycznie, z nieba siąpi, normalny człowiek siedział by w domu, a ja jadę babrać się w błocie za marne pieniądze. Ale cóż, klient nasz pan, chyba wypada się cieszyć, że znalazł się chętny przy takim nadmiarze towaru na giełdzie warzywnej. No więc jadę, a w Radiu Zet spiker zapowiada utwór na słoneczne lato. To ta piosenka



kłamca, kłamca... a ja się zastanawiam, jakie słoneczne? pogoda barowa a tu o jakimś słońcu mowa, nawet piosenka mówi że to kłamstwo.

Jeśli chodzi o robótki... coś tam robię, ale z racji awarii aparatu foto nie mam się czym pochwalić. Szkoda, bo jak już pewnie będę miała czym uwiecznić to nie będzie czego pokazywać gdyż zdąży się rozejść to i owo, a dubli jakoś wykonywać nie lubię i nie chcę

środa, 20 lipca 2011

Chciałam żeby było wesoło, przyciągająco, ciekawie i fajnie.
Wyszło jak zawsze, smętnie, nudno i ponuro.
Chodzi oczywiście o mój blog
Jak już znajduję siły żeby coś napisać to okazuje się, że nie za bardzo mam o czym.
A pisać o dołujących rzeczach nie chcę. A cisną się te "choinki" i "sekwoje" przed szereg.
Nie mam weny twórczej, wkurzam się.
Wracam do robótek bo wydawało mi się że nie najgorzej mi to szło, to natrafiam na wielki kosz z biżuterią np w Carrefour za śmieszne pieniądze. Widzę mieszające w nim babki, lada chwila zaczną sobie wydzierać jakiś tandetny naszyjnik którego kopia leży obok, a obok kopii druga kopia. I jak tu wygrać z taką tandetą?



Jacuś przywiózł dziś dzieciom arbuza. Zostawił na stole. Przychodzi Adaś i pyta:
- Co to jest? (dziecko widziało już na oczy arbuza, tylko chwilowo nazwy sobie przypomnieć nie mogło)
- Arbuz - odpowiadam i kroję mu porcję, dostaje do pulchnych łapek
- Mmmmmmmm, pyszny, to jest mój ubiulony!!!

wtorek, 12 lipca 2011

o Polaku

Na pytanie jak się masz? Przypuszczam że Anglik odpowie:

- Thank you, i fine!

Francuz
- Bien merci!

Włoch
- Grazie, bene!

Hiszpan
- Gracias, así!

Niemiec
- Danke, gut!

Holender
- Dank je, goed!

Portugalczyk
- Obrigado, bem!

Duńczyk
- Tak, godt!

Przypuszczam że nawet Rosjanin odpowie
- Благодарю вас, хорошо

a Polak?
- Eeeeeeeeeee, lepiej nie pytaj!
albo
- Eeeeeeeeeee, idć do chol...! i dalsza nie cenzuralna wiązanka leci.


Mam takiego rasowego Polaka pod nosem, wiecznie nie zadowolony. Ów Polak widząc, że wykonuję pracę, która no powiedzmy ma nie pewną szansę, że zaowocuje sukcesem, marudzi mi po co to robisz, i tak nie warto i bla bla bla. Ja sobie myśle w tym momęcie: zrobię bo a nóż widelec może się uda, lepiej zrobić niż siedzieć bezczynnie.
Nie opodal przechodzi drugi człowiek i mój rasowy Polak widząc go zaczyna opierniczać, że tamten nic nie robi, aby się leniwi, zrobił by to czy to, zamiast "łazić".
Ja rozumiem że są w każdej sytuacji dwie strony medalu, ale czy przyjdzie kiedyś taki czas, że da się temu mojemu rasowemu Polakowi dogodzić i będzie wreszcie zadowolony?!

niedziela, 10 lipca 2011

Kiedy jestem zła - maluję

Kiedy jestem zła np na gości którzy się zapowiedzieli że wpadną a w ostatniej chwili odwołują przybycie siadam i np coś sobie rysuję. Rysunek odbywa się w Paint. Nie jest to profesjonalny wyczyn a więc i za tutorial proszę tego nie brać. Fachowcy pewnie mnie wyśmieją.

Malowidło zaczyna się od kilku kółek



Teraz do pracy rusza gumka, to co nie potrzebne do wymazania.



Dalej już nie tylko kółka ale i inne naciągane kreski



mama hipcia już jest



i znów kilka kółek i gumki



coś już zaczyna przypominać



Mały wylądował za daleko mamusi, trzeba go lekko przesunąć



i trochę wody



nareszcie kolory



Dalsza praco to już w Gimp, woda nie za bardzo mi wyszła więc ją troszkę zmieniłam, kilka cieni i blasków na hipciach i finito.



fajnie się bawiłam i tyle

piątek, 8 lipca 2011

Grunt, że gnaty mocne mam

Wielu już o państwowej służbie zdrowia pisało. Rzadko kto wypowiadał się o niej w zachwycie. Niestety i ja fanką nie zostanę. Dwa dni temu przydarzył mi się drobny wypadek. Patrząc z boku "drobny" może nie przypominał, ale szczegółów czepiać się nie będziemy... a może po prostu ja taka twarda sztuka jestem. Gdyby nie teściowa to pewnie i do lekarza bym nie poszła, skoro już poszłam to szanowny mnie wysłał od razu na zdjęcie RTG i do poradni chirurgicznej. W pierwszy dzień z anielską cierpliwością wędrówkę po poradni zaczęłam, niestety, szanowny pan chirurg nie chciał mnie już przyjąć bo była już 13sta a tylko do 12stej rejestrują. Proszę przyjść jutro. Jutro czyli dziś już taką cierpliwością obdarzona nie byłam, a że czekanie na pewno mnie nie minie, postanowiłam sobie czas spędzony w poczekalni umilić książką. Specjalnie do poradni też się nie śpieszyłam gdyż przypadł mi w udziale nr 19sty, niby nie tak daleki, ale od rana do 13stej chirurgom zeszło zanim mnie przyjęli. Zdążyłam w tym czasie 4 rozdziały książki przeczytać gdy wywołano moje nazwisko. Sama wizyta trwała bagatela aż 2 minuty. Wszystko w porządku, ja tu żadnego złamania nie widzę, a jak będzie panią boleć to sobie pani jakieś tabletki przeciwbólowe weźmie.... No to sobie biorę. Tylko, że tyle to i bez specjalisty chirurga wiedziałam. Grunt, że gnaty mocne mam i miednica nadal w jednym kawałku