To nie mój czarny nastrój, to zachcianka zamawiającej, ale jakby nie było to nadal Ludolfinki
wtorek, 3 kwietnia 2012
poniedziałek, 2 kwietnia 2012
niedziela, 1 kwietnia 2012
Agata z dodatkiem
Tak, ci którzy zaglądają do mnie regularnie mogą zacząć krzyczeć: że jak to, przecież to już było, przecież ponoć nie robię dubli. Ano było już, a co ja za to mogę że tamtych już nie miałam, klientka chciała koniecznie te same, ale i tak postawiłam na swoim tyci zmieniając fason, no może nie fason, kolczyki po prostu maja mały dodatek.
Kolczyki są sztywne niczym koci ogon
czwartek, 29 marca 2012
Ludolfinki
Ciąg dalszy zamówionych kolczyków. Po Pinkusiach powstały Ludolfinki, nie wiele się od nich różnią, liczył się kolor i fakt aby były dłuższe niż poprzednie. Cóż, klient żąda, klient ma :)
Ludolfina – imię żeńskie pochodzenia germańskiego, złożone z członów hlud – "sława" i wulf – "wilk". Oznacza "sławny wilk (sławna wilczyca)" i stanowi żeński odpowiednik imienia Ludolf. Jednym z patronów Ludolfiny jest św. Ludolf, biskup z Ratzeburga. Ludolfiną nazywana jest także liczba Pi.
Ludolfinek miały być dwie pary, a że stuprocentowych dubli wykonywać nie lubię, zmieniłam kwadratowe koraliki na okrągłe. Niby ten sam wzór, a jednak się różnią wizualnie.
środa, 28 marca 2012
Pinkusie
Znowu u mnie nudą powiało, zastój się jakiś zrobił, ale już tłumaczę w czym rzecz. Był kiedyś taki jeden co śpiewał: wiosna przyszła nie wiem z kąt, co tu robić w taką noc... no właśnie, wiosna. Okres intensywnej pracy u nas w gospodarstwie. Wyścig z czasem i pogodą. Uda się nie uda, wyrobi się człowiek czy nie. W tym roku doszło nam trochę więcej pracy, gdyż spora część ozimin przestała istnieć za sprawą mrozów. Teraz trzeba więcej pola obskoczyć. Pracy full, sił ... oj mogłoby być więcej.
Ale nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło... mam nadzieje.
Choć jestem styrana jak wół, to i tak znajduję późną nocą czas na moją ukochaną frywolitkę.
Czas musiał się znaleźć, gdyż wpadło mi kilka zleceń na kolczyki, a okazji przepuścić nie chciałam.
Oto jedne z wielu jakie powstały i jakie co dzień (mam nadzieję) prezentować będę.
Różowe, to może nazwijmy je... Pinkusie!
Z pozostałych spraw, udało mi się wreszcie nadrobić zaległości. Rozesłałam dziś moje nieszczęsne Candy. Oj przegięłam z czasem, ale cóż, jakoś wiecznie poczta nie była mi po drodze.
Za to mnie przyniósł dziś listonosz piękną niespodziankę... ale o tym może jutro.
piątek, 9 marca 2012
Kości zostały rzucone
Wiem, dawno po terminie, ale nowa pasja której się chwyciłam ostatnio pochłonęła mnie do reszty i praktycznie straciłam rachubę czasu. Nic nie odbywa się w terminie w jakim dziać się powinno. Do ortodonty z dziećmi poszłam o tydzień za wcześnie, bilans Misia, cóż, półtora miesiąca minęło jak jeszcze nie poszliśmy. Cóż pochłania tą moją uwagę? hmm, jeszcze nie mogę powiedzieć, ograniczają mnie terminy czasowe, ale ... jak to mam w zwyczaju się wszystkim chwalić, to i tym się pochwale... w swoim czasie ;)
Gdyby ktoś nagle zapytał mnie jaki jest aktualnie dzień tygodnia, to własnej intuicji bym nie zaufała, dzięki Bogu mamy telefony komórkowe na których ów dzień przeważnie widnieje aktualny.
Z natury jestem człowiekiem, który nienawidzi spóźniania się. W umówione miejsca staram się stawiać 10 minut przed czasem. Tego samego wymagam (lub jest to mile widziane) od innych osób.
Nie dawno zdarzyło mi się zabawne spóźnienie albo stawienie się przed czasem.
Wraz z mężem zaproszeni byliśmy na 40 urodziny pewnego pana. Dzieciaki zapakowane do łóżek, starszym wydane polecenia jak i co w razie WU. Wskakujemy z mężem do auta i heja na imprezkę. Na parkingu pod restauracją widzimy kompletne pustki. Mi zaczyna już mózg pracować. Leci upewniająca seria pytań do męża. Czy to na pewno dziś? Czy to na pewno na 18-stą, a nie np na 20-stą? To może wszyscy taksówkami przyjechali? Na koniec prośba do męża abyśmy wrócili do domu i zadzwonili po taksówkę aby nie wychylać się z tłumu. To akurat był żart dla rozładowania zdziwionej atmosfery. Dobra, raz kozie śmierć, wchodzimy do środka. Jesteśmy... pierwsi, choć 15 minut spóźnieni. Cała reszta gości,choć dużo mniej dzieciata niż my, co by mogło być usprawiedliwieniem dla naszego lekkiego spóźnienia, dojechała dopiero po nas.
Jeśli chodzi o moje Candy, cóż, miałam bardzo uproszczoną sprawę jeśli chodzi o losowanie. Pomogła mi w tym zwykła kostka. Wypadła liczba 5 i 4, a więc o adresy proszę
drogą mailową migotkę.30 i AGĘ
czwartek, 23 lutego 2012
Ja to czasem mam szczęście!
Otwieram dziś skrzynkę mailową i co widzę??? MATKO BOSKA i jej przodkowie!!! Napisała do mnie, nie kto inny jak sama Pani Małgorzata Kursa!!! Do nóg padam i za list dziękuję. Ucieszył mnie ogromnie. Jeszcze większym szczęściem okazała się informacja od Pani Małgosi, że kontynuacja "Babskiej Misji" istnieje! Można ją znaleźć pod tytułem "Teściową oddam od zaraz" i wiecie co, ja na pewno ją lada chwila kupię, baaaaa, i jeszcze ją przeczytam!!!
wtorek, 21 lutego 2012
Małgorzata J. Kursa BABSKA MISJA
Luka przyjrzała się przyjaciółce
z zastanowieniem. Do tej pory Monika wszystkie swoje problemy wyrzucała
natychmiast po powrocie z pracy – no, chyba że miała nocny dyżur – i
przypominało to erupcję wulkanu. Trzasnęło, błysnęło, zagotowało się i po
kłopocie. Co ją dzisiaj opętało?
- Monia, co się dzieje? Przecież
wiem, że wśród koleżanek z pracy masz dobre układy. Znów ten doktorek? Co ci
zrobił tym razem? Co by nie gadał na twój temat, pracujesz dłużej od niego i
masz dobra opinię. Sama mówiłaś, że przełożona trzyma twoją stronę… Co on ci
zrobił?
Monia nie
wytrzymała i grzmotnęła w stolik łyżeczką, którą się bawiła/
- Cholera! Krzywdę mi zrobił!
Podwiózł mnie do domu! I był obrzydliwie miły! Co mam z tym teraz zrobić?! Nic
mi się nie zgadza! Nie chcę, żeby był miły! Jak wróg, to wróg!
Luka
usiłowała sobie przypomnieć wszystko, co do tej pory słyszała od przyjaciółki
na temat pana doktora. Sama nie widziała go na oczy, ale pamiętała, jaka
wściekła wróciła Monika po tamtym dyżurze, kiedy mieli pierwszą scysję.
Najbardziej ją ubodło, że podniósł głos w obecności pacjentki, której nie
znosiła. Od tego momentu Luka była informowana wyłącznie o jego wadach: że
lizus, że podrywacz, że poganiacz niewolników, że bezczelny i uważa się za
pępek świata. Co on dziś takiego zrobił, że udało mu się wytrącić Monikę z
równowagi? Samo podwiezienie… A co się stało, że ona wsiadła do tego samochodu?
Jeśli już ktoś jej podpadł, to nie było przeprosin. Człowiek nie istniał. Nie
widziała, nie słuchała. Nawet gdyby miała koczować na przystanku do końca
świata, nie wsiadłaby do pojazdu prowadzonego przez wroga.
- Opowiedz
mi, jak to było – zaproponowała w końcu. – Może on wcale nie jest miły, tylko
wyrachowany.
Monika
sapnęła ze złością i z najwyższą niechęcią opowiedziała, co ją dzisiaj
spotkało. Luka parsknęła śmiechem, usłyszawszy o formie przeprosin.
- No,
wiesz. Po twoich opowieściach wyobrażałam sobie bezczelnego cwaniaka, a on jest
rozczulająco naiwny! Skąd miałaś wiedzieć, że to od niego?
- Naiwny!
Głupi jest i tyle! Myśli, że nie mam nic lepszego do roboty, tylko dowiadywać
się, jak mu na imię? – warknęła Monika. – Co mnie to obchodzi?
- Ale nie
zaprzeczysz, że się postarał – zauważyła Luka łagodząco – Po tylu miesiącach
wyraźnie go gniotła ta sytuacja między wami. To miłe, że…
- Jasne! A
teraz mnie gniecie! Nie dość, że straciłam wroga, to jeszcze nie wiem, jak się
mam zachować! Cholera! Co byś zrobiła na moim miejscu? Nie chcę wyjść na
idiotkę.
No właśnie, kogo zainteresowało co poradziła Luka Monice niechaj sięgnie do książki Małgorzaty J. Kursy.
Jak dla mnie książka jest świetna, taka "lajtowa" dla kobiet i nie tylko. Opowiada o dwóch przyjaciółkach Monice i Lukrecji. Dziewczyny są bardzo ciekawymi osobami, a wydarzenia jakie wokół nich dzieją momentami nieźle łechtają sentymentalne z podtekstem erotycznym podniebienie. Głupoty teraz piszę nie do zrozumienia, ale jak już przeczytacie to myślę, że będziecie tego samego zdania. Zaskakujące jest to że nie ma jednego happy endu , tylko dwa a nawet pokusiłabym się powiedzieć że są trzy. Jedna jedyna rzecz która mi lekko trąci o szczegół to autorce chyba w pewnym momencie zatracił się czas, biorąc pod uwagę wydarzenia jakie się działy to pora roku do nich stosunkowo za długo trwała, a może po prostu są na tym świecie ludzie którym doba wydłuża się do 48 godzin, a lipiec ma 62 dni. Co by tu jeszcze powiedzieć. Po przeczytaniu książek Olgi Rudnickiej myślałam, że nie będę czytać niczyich więcej książek, jednak tylko krowa poglądów nie zmienia i stwierdzam, że znów nabrałam ochoty na czytanie.
Słowo zdziwienia do autorki: wszystkim członkom rodziny Łukasza wymyśliła Pani dość urozmaicone imiona, czemu zaś jeden pan aspirant dostał takie zwyczajne?! :) Powieść aż się prosi o kontynuacje, a będzie o czym pisać: relacje teściowa z Kanady kontra niechciany zięć, doktorek kontra pielęgniarka, nie wierzę ze wyprowadzanie z równowagi skończyło się zaraz po ślubie.
czwartek, 9 lutego 2012
Uno, due, tre!
Dzisiaj mały hurt zdjęciowy.
Kolczyki "Uno"
pierwsze które okazały się zanadto delikatne i otrzymały małą dawkę ługi, ale zaraz po tym zabiegu upiększającym, wreszcie byłam z nich zadowolona.
Kolczyki "Due"
Celtycka frywolitka ale minimalnie inna od tego co już było
Kolczyki "Tre"
Po raz pierwszy frywolitka opleciona na małym stelażu ;)
wtorek, 7 lutego 2012
Bransoletka Partenia
Partenia — imię żeńskie[1], żeński odpowiednik imienia Parteniusz, pochodzącego od gr. przymiotnika parthénios, co oznacza "panieński, dziewiczy, czysty, niewinny".
taka sobie dziewicza bransoletka na szczupłą łapkę.
Kiedy robię cokolwiek frywolitkowego z tych złotych nici, trochę mi żal że nici nie są sztywniejsze, a skoro nie są, to chociaż mogłyby być krochmalochłonne, a nie są. Co za tym idzie w odróżnieniu od frywolitki z kordonka bawełnianego merceryzowanego czy poliestrowego to ta zawsze będzie miększa. Jakby się uparł, to też nie musi być wada, po prostu, ech no sama nie wiem, chyba po prostu mam gorszy dzień i tyle. Te mrozy mnie dobijają. Mrozy i pewien żarłoczny jastrząb który poluje mi na gołębie. Gadziny w żaden sposób nie można odstraszyć, a upolować nie można. Do sądu też go podać nie mogę bo aktualnie skończyły mi się granaty w świątecznym ubraniu.
sobota, 4 lutego 2012
Historia frywolitki co na wielbłądzie zawisła.
Wielbłąd jaki jest każdy widzi. Jeden garb, a błędów wiele. Frywolitkę zaś, ktoś rzec by mógł, filozofii żadnej w tym, proste to i już. Otóż nie!
Jak ktoś lubi mieć twórczą depresję, niechaj do mnie dołączy, inni zaś siadają cicho.
Zanim ci to owe cudo powstanie... osiwieć można. Zwłaszcza gdy twórca nie korzysta w cudzych wzorów tylko coś własnego stworzyć pragnie.
U mnie tych prób kilka, dzień prawie że zmarnowany, ale... jednak nadeszła nadzieja.
... i powstało to!!!
Raz się udało to i drugi z górki pójść musi. Tak też i bliźniacza siostra powstała. Obie ślicznotki zaś na srebrnych biglach spoczęły.
Dalej to już nic mądrego nie napiszę, tylko podziwiajcie, a bardziej zainteresowani niechaj zalicytują
Subskrybuj:
Posty (Atom)