piątek, 17 sierpnia 2012

Mariola Zaczyńska "Jak to robią twardzielki"

Mam taką głupią manię, że jak czytam ciekawą książkę to ulubione fragmenty (w trakcie) zaznaczam małymi kawałkami papieru. Potem wystają z książek i łatwo do nich wrócić by znów zaśmiać się z czegoś szalenie fajnego. Książka Marioli Zaczyńskiej wciągnęła mnie na maksa, aż żal mi było iść szukać jakiejś kartki aby zacząć moje zaznaczenie. Wstyd się przyznać, zaginałam rogi. I wiecie co, kiedy doczytałam książkę do końca to się przeraziłam, cała jest w wymiętoszonych narożnikach!
Jak się chwalę na blogu książką to już pewnie zdążyliście zauważyć,  cytuję jakiś fajny fragment. Wychodzę z założenia, że recenzji w necie jest od chol... jak kogoś bardzo interesuje to niech sobie poszuka/poczyta. Ja wolę zaciekawić was tym co faktycznie w książce jest. Wybieram wspomniany fragment i czekam na wasze opinie. Niestety, "Jak to robią twardzielki" jednego jedynego ulubionego momentu nie posiadają, cała książka jest rewelacyjna. Boki zrywać od początku do końca. Pani Mariolu... szacun!!!!

"(...) Zgodnie z programem imprezy turyści opuścili Korczew o dwudziestej. Bramy pałacu zamknięto, dziedziniec opustoszał. Uczestnicy zlotu przygotowywali się do jego mniej oficjalnej części. Godzinę później, gdy zapadł zmrok, część starych samochodów we względnej ciszy wjechała za bramę. Dwa kilometry za Korczewem kawalkada aut i kilka motocykli skryła się głęboko w lesie. 
   Auta wjechały na polanę oświetloną pochodniami. Zaraz na jej brzegu stała bramka z wielkim napisem START. Obok na dębowym stole ustawiona była piramida z kieliszków do szampana. Z wielkich skrzyń, wypełnionych skrzącym się w blasku ognia lodem, wystawały szyjki butelek trunku z bąbelkami. Z drugiej strony, przy wjeździe na polanę, przygotowano podest z desek, najwyraźniej mający służyć do tańców. Ze starego najprawdziwszego gramofonu z wielką tubą leciały właśnie szalone fokstroty. 
    Alberta pożałowała, że wbrew sugestiom Waldiego nie ubrała się w stylowy strój. Jej komplecik  a'la safari rażąco tu nie pasował. Była jedyną kobietą bez sukni, sznurów korali, kapelusika, fikuśnych rękawiczek lub choćby przepaski na głowie. 
    Waldi zrobił uroczystą minę.
   - Bo widzisz - zaczął niepewnie. - Nic, co tu zobaczysz i przeżyjesz, nie może się wydostać poza to grono. Przysięgaj!
   - Przysięgam!
   - Alberto... Muszę cię uprzedzić, że od tej chwili będziemy, niestety, nagminnie łamać prawo i wszelkie społeczne normy. Z góry cię za to przepraszam, ale Rajd Szampania takimi właśnie prawami się rządzi.
   Albercie przemknęła przez głowę szalona myśl, że jakimś cudem trafiła prosto do raju. Uśmiechnęła się od ucha do ucha.
   - Ciary mi chodzą po plecach! Mów dalej, Waldi!
   No proszę... To jednak nie taki sztywniak. Prawo będzie łamał! I ona też! Bezkarnie!
   - Tu mamy pierwszą bramkę - tłumaczył tym czasem jej szef. - Od jej przekroczenia liczą nam już czas i ... kieliszki szampana. Takich bramek przed nami wiele. Na każdej czeka nas szampan. I zadania do wykonania. I swoisty probierz trzeźwości.
   - Jak to, swoisty?
   - Bo nie bada się nam promili, tylko ocenia, czy kierowca nie stanowi jeszcze zagrożenia dla siebie i innych. Jeśli jeszcze widzi na oczy, kojarzy logicznie i trzyma się w pionie, może jechać dalej. Do następnej bramki z szampanami. Wygrywa ten, kto dotrze do mety w najszybszym czasie, wypijając przepisowego szampana, bez ani jednej stłuczki i punktów karnych. Po jej przekroczeniu może paść bez czucia. Ale nie wcześniej!
   - Jasna cholera!
  - Szampana piją kierowca i pilot, czyli ty. Pilot musi przy tym czytać mapę i ukryte w niej wskazówki. Ewentualnie wykazać się sprytem i dobrą orientacją, bo każda bramka jest oświetlona pochodniami, więc czasem i bez mapy się na nie trafia. Choć, jak się pomyli kolejność, to łupią punkty karne. Plus karniaki z szampana.
   - Cholera! Gra zespołowa. A jak nawalę?
   - To polegniemy.
   Alberta przełknęła głośno ślinę. Miała ściśnięte z emocji gardło.
   - Nikt do ciebie nie będzie miał pretensji - kontynuował Waldi. - Większość załóg przegrywa właśnie przez pilota. Bo tradycja nakazuje, aby kierowcy towarzyszyła kobieta. Tylko zatwardziali kawalerzy decydują się na pojedyncze eskapady i jadą samotnie.
   - Taaa... dyktatura singli. Wiem coś o tym. Sama jestem singielką.
   - Zwycięzcy mierzy się potem zawartość promili, ale wynik pozostaje tajemnicą. Wiedzą o nim tylko organizatorzy. Od czasu do czasu, co parę lat, podaje się rekordy, ale bez nazwisk. Chodzi o to, aby nie sprowadzać idei rajdu do zwykłego pijaństwa i licytacji promilami.
   Wywody Waldiego zostały przerwane oficjalnym otwarciem rajdu. Wszyscy uczestnicy otrzymali po kieliszku szlachetnego trunku i wypili do dna. Po gromkich oklaskach dla zawodników i przy szalonym fokstrocie Rajd Szampania został rozpoczęty!
   - A niech mnie! - Pilot Alberta, rozgrzana pierwszym szampanem, wychyliła się przez okno auta. Była w takiej euforii, że musiała dać upust swej niepohamowanej energii i fantazji. Jedyne, co jej przyszło do głowy, to okrzyk zasłyszany na jakimś filmie.
   - Elvis żyje! Elvis żyje! - darła się bez opamiętania, ale i tak nikt jej nie słyszał przez dźwięki szalonego fokstrota(...)"


Jak się skończył rajd? Oj nie powiem, poszukajcie książkę i sami przeczytajcie!

a ten fragment ja sobie od dziś wpisuję do pamiętnika jako złotą myśl:

"(...) Bo czasem w życiu dzieje się coś... z czym już tylko trzeba nauczyć się żyć. Coś, czego się nie cofnie i nie wymaże z pamięci. I trzeba dużo odwagi, by nadal życiu patrzeć prosto w twarz. Z dumą i godnością osobistą. I uprzedzeniem, ma się rozumieć.(...)"

1 komentarz:

  1. OJ zaciekawiłaś mnie ,a zlota myśl super ,chyba skuszę sie na tą książkę zapowiada sie ciekawie

    OdpowiedzUsuń