piątek, 14 października 2011

ja, czy nie ja?!



Marudziłam, marudziłam i wymarudziłam. Wreszcie moja artystka machnęła mi karykaturę. Dzięki Ania.

czwartek, 13 października 2011

Pociemna


W tym roku w Pokazowej Zagrodzie Zwierząt w Gołuchowie przyszły na świat 4 małe żubry. Ośrodek Kultury Leśnej ogłosił konkurs na imiona dla tych cielaczków. Warunek jaki trzeba było spełnić to 2 litery od których musiały się one zaczynać, a mianowicie PO... szczególnie mile widziane były imiona, które nie figurują jeszcze w krajowym rejestrze. Postanowiłam wziąć udział. Wysłałam 4 propozycje. Ku mojemu zaskoczeniu dziś odebrałam maila oznajmiającego iż zostałam jedną z 4 laureatek. Konkurencja była spora. Zważywszy, że swoje typy zgłosiło w sumie 304 osoby spośród których zostałam zauważona.
No cóż, dla mnie to szczęście. W realu nie dane mi było być matką chrzestną żadnego dziecięcia, zatem niech i będę chrzestną dla żubrzycy :)
Mój typ (jeden z czterech jakie wysłałam) był "Pociemna". Pomysł pochodzi od rzeki Ciemna, która przepływa przez Gołuchów.
Już nie mogę się doczekać imprezy nadania imion. Mam nadzieje, że pogoda dopisze i będzie można zrobić sporo fajnych zdjęć. Nie wspomnę już o tym, że i żubrówka lepiej wtedy smakuje ;)

poniedziałek, 10 października 2011

Lepiej nie pytać jeśli naprawdę nie chce się usłyszeć odpowiedzi

Pacjent, który właśnie usłyszał wyrok od swego lekarza, tak jakby nie dowierzając temu co właśnie usłyszał, prosi o informacje na temat ilości dni jakie mu zostały. Lekarz próbuję wymigać się od odpowiedzi. Chory wmawia mu i sobie, że wszystko zniesie. Doktor ustępuje, wygłasza liczbę. Może dużą, może małą. Każda jest niewystarczająca. Pacjent popada w depresję.

Ja jak ten pacjent, zadawałam komuś serię pytań na temat liczb. Nie dużych, nie małych. A mimo wszystko straciłam chęć i wiarę w to co robię. Było siedzieć cicho i nie wybiegać przed szereg. To pewnie przez ten deszcz. Leje, wieje, jest zimno i... ogólnie do zadu.

sobota, 8 października 2011

Znów o remoncie

Między jedną, a drugą Jackową pracą postępują trochę prace remontowe
Kuchenna część szafy doczekała się wreszcie suwanych drzwi, Michał już nie przewraca mi talerzy i wszystkiego co się w szafie znajdowało.


U Oli w pokoju też już są drzwi, brakuje jedynie dwóch szuflad w środku i można się wprowadzać do szafy.


Na podłodze został wylany beton, funkiel nówka nie śmigany. Było to konieczne w celu wyrównania poziomu.

W sumie już niewiele zostało do zrobienia, tapeta na ścianę, panele na podłogę i już.
I to wszystko Jackowymi rączkami. Zdolny ten mój Jacuś, co nie?!

piątek, 7 października 2011

Rudnicka

Wczorajszego dnia nie zapomnę chyba nigdy. Pomyślałam sobie, że pójdę na to spotkanie z Rudnicką, usiądę sobie gdzieś niepozornie w kącie niczym szara mysz i będę słuchać. Hmm, czego też mogę się nasłuchać, przecież jej blog mam w małym paluszku, wszystko już "chyba" wiem. Na wszelki wypadek przygotowałam sobie w głowie jakieś urozmaicone pytania na wypadek gdyby pozostali słuchacze zapomnieli języka w buzi lub nie umieli zapytać się nic innego jak np: z kąt czerpie pani pomysły. Podjeżdżam na parking, stoi autko którego rejestracja wskazywała, że gwiazda już jest. Autko błyszczy nienagannie lakierem, ani grama kurzu, nie ma na czym pozostawić napisu "brudas". Myślę sobie, no to, to jest ta jej "chmurka", chmurka?? jaka chmurka, sądząc po kolorze chmura gradowa! ale co tam, lecę do biblioteki no bo w końcu ile można się ślinić na widok cudzego samochodu. Niestety byłam zmuszona zabrać ze sobą Michasia. Zaopatrzyłam się w różne gadżety żeby się dziecko zajęło i nie przeszkadzało, niestety, na krótko starczyło. Moja pedantyczna dbałość o punktualność, a właściwie przybywanie na miejsce minimum 20 minut przed czasem, znów dała się we znaki, no i czekam, czekam, ludzie powoli się schodzą. Jak dla mnie za wolno, telefon w łapkę i zaczynam poganiać tego i tamtego, no gdzie jesteś i czemu cię jeszcze nie ma. W końcu przyszli, choć spodziewałam się na większą frekwencję. Trochę szumu i nagle widzę. IDZIE. No to zaczynam wdrażać w życie plan szarej myszy w końcu miałam tylko słuchać. Spuszczam głowę, nastawiam uszy niczym afrykański słoń:
- Dzień dobry, nazywam się Olga Rudnicka. - tu następuje mały przerywnik i gwiazda pyta która to p. Kamila. Ożesz w mordę. Chyba zacznę z wrażenia zęby z podłogi zbierać. Nawet nie wiem kiedy podniosłam rękę do góry niczym uczennica pierwszej klasy. Nasze oczy nawiązały kontakt, mało tego, widzę, że Olga idzie w moim kierunku, kurde, uciekać czy co? eee, dobra, też do niej doskoczę, co mi tam, raz się żyje, drugiej okazji pewnie nie będzie. Kurde, no takie emocje, że trudno cokolwiek opisać. Dalsza część przypuszczam nie odbiegała od normy. Miałam plan, że narobię kupę zdjęć, no ale się nie dało, nie żeby gwiazda była niefotogeniczna, wręcz przeciwnie, po prostu ja byłam w takiej euforii, że nie potrafiłam robić zdjęć, wszystko leciało mi z rąk, nawet sam aparat raz wylądował na podłodze, do tego jeszcze synek też próbował zwracać na siebie sporo uwagi. Aż momentami czułam się naprawdę skrępowana. Olga podpisała mi wszystkie moje, a właściwie wszystkie swoje książki. Spotkanie nie skończyło się na występie tylko w bibliotece, ale co było potem, to już zachowam w słodkiej tajemnicy, a co, wolno mi :D

poniedziałek, 3 października 2011

Rudnicka w Gołuchowie - zapraszam

Rany Julek, to się będzie działo
06.10.2011 Biblioteka Publiczna Gminy Gołuchów
godzina 16:00
gościć będzie ciałem i duchem, nie kto inny jak:
OLGA RUDNICKA


ja tam będę choćby nie wiem jakie gromy i pierony z nieba szły. Was też zapraszam.

niedziela, 18 września 2011

Tort imieninowy

Goście już poszli, talerze pozmywane, kac wyleczony. Wreszcie mam czas zasiąść do kompa. Korzystając z chwili ciszy pomyślałam, że pochwale się tortem jaki zrobiłam sama sobie. Nie zostało już z niego ani okruszka, wniosek, musiał być dobry. Ta zadziwiająca dekoracja to masa cukrowa. Pierwszy raz się nią bawiłam i jak to mówią pierwsze koty za płoty, nie najgorzej wyszło, następnym razem będę mądrzejsza. W każdym bądź razie gościom bardzo się podobało ciacho, a co najważniejsze smakowało. Co niektórzy myśleli że dekoracja jest z materiału :)

czwartek, 8 września 2011

Książki na wymianę

Jakiś czas temu robiłam remanent w mojej biblioteczce. Kilka książek z powodu zmiany upodobań jakoś przestały mi być potrzebne i pomyślałam, że może jest ktoś kto chciałby się na coś zamienić. Oto kilka pozycji:

Książki w formacie A4, "Zasłony i rolety" oprawa twarda, "Wystrój okna w 2 godziny" oprawa miękka. Stan idealny.



"Elementarz ogrodnika" oprawa twarda
"Koniec i początek" romansidło do poczytania w ogrodzie, oprawa miękka
stan idealny


Te trzy pozycje w miękkiej oprawie. Stan idealny



Kuchnia włoska i grecka oprawy twarde
Kuchnia mikrofalowa oprawa miękka
stan idealny


Zainteresowani, proszę pisać kawa80@gg.pl

środa, 7 września 2011

Natura ukazała swoją potęgę.

Natura ukazała swoją potęgę. Brak mi słów na to wszystko co dookoła widzę. Nawałnica, gradobicie, latarnie, słupy wysokiego i niskiego napięcia, drzewa połamane jak zapałki. Z kilku domów zabrało dachy, co szczęśliwsi swoje straty obliczają w brakach kilku płyt eternitu w dachach budynków gospodarczych. O zniszczeniach na polach ani nie wspomnę, wszystkie rośliny wyglądają jak po akupunkturze. Brak prądu przez 2 doby. Ale żyjemy. Mamy co jeść, pić, mamy w co się ubrać. Mamy jeszcze dach nad głową.

Foto
Foto
Foto
Foto

Przez te 15 minut nie było mi do śmiechu. Woda lała się przez zamknięte okna do domu. Grad walił w szyby które o dziwo dały radę i nie popękały. Woda lała się nawet kominem od wentylacji w łazience. Chciałbyś ratować ale nie widzisz co i jak po ciemku. Dzieci przerażone, ale w miarę zachowały zimną krew, ale kiedy wyważyło drzwi balkonowe to nawet mnie strach obleciał.
Zawsze sobie myślę, że co komu pisane, to go nie ominie. Do tej pory udawało nam się że wszystkie te żywiołowe katastrofy przechodziły gdzieś bokiem. Tym razem i nam się dostało. Skoro już musiało, dziękuję że jest tak jak jest, bo przecież mogło być gorzej.

sobota, 3 września 2011

Opowieść o plemniku.



Czasem sobie myślę, że ktoś tam na górze nade mną czuwa. Daje mi coś z nienacka (sory babole nie wiem jak to poprawnie się pisze) a za moment ten ktoś ma niezły ubaw z moich dalszych poczynań. Już wyjaśniam o co biega, jeśli macie w obecnej chwili brudny monitor to go nie czyście bo zaraz go i tak zachlapiecie tak jak i ja gdy tylko sobie przypomnę co zrobiłam.
Zaczęło się jak zwykle niewinnie. Miałam udać się do pewniej solenizantki na imieniny, jednak lenia dostałam i kompletnie nie chciało mi się szlachetnych czterech liter z miejsca ruszyć. Los sprawił, że w kuchni zrobiła się mała awaria. Nad awarią zapewne czuwał ów ktoś do góry. W planie na przyszłość, kiedy to już uporamy się z remontem w pokoiku chciałam po przestawiać to i owo w kuchni, niestety przestawki te łączyły się z dalszymi finansowymi kosztami. Na co mój szanowny majster-małżonek nosem kręcił, że nie teraz, że za drogo itp itd. Awarią był kran i woda która się z niego wydostawała i płynęła sobie cichaczem pod boazerią. U nas nic widać nie było, za to piętro niżej z sufitu kapało.
Skoro awaria to i odstawianie wszystkiego, jak już odstawianie to prawdopodobnie i kucie muru, jak poważniejsze roboty to oczywiście z maluchami trzeba było emigrować z domu żeby szanownemu majstrowi nie przeszkadzały i narzędzi nie zabierały. Szanowny majster stwierdził że skoro już trzeba kuć to i te nowe przyłącza od razu zrobi i tu czuwającemu na górze za to dziękuję (majstrowi przy okazji też)
Chcąc nie chcąc trzeba było się na te imieniny wybrać. Po drodze musieliśmy wstąpić po kwiatki, bo jak tu do kobiety bez kwiatów iść. Pozostawiłam dzieciaki z najstarszym synem pod sklepem bo tam gdzie i kwiatki tam i niestety zabawki były gdybym weszła z maludami nie obyłoby się bez zakupu czegokolwiek. No to galopem wskoczyłam do sklepu po lewej stronie zamówić kwiatka, ale nie była bym sobą gdybym jakiegoś numeru solenizantce pół żartem pół serio nie wykroiła. Z samymi kwiatami łyso iść, a ów pani wszystko ma, więc trafić w gust ciężko, ale było coś co spełniało kryteria. Przypomniało mi się że chyba widziałam takie coś w sklepie na przeciwko. No to galopuję tam i co widzę?? Niestety, do kasy mega kolejka. Rozglądam się po półkach i upragnionego gadżetu nie widzę, no więc działając impulsywnie przeciskam się do kasy i walę z grubej rury do ekspedientki:
- Czy to u pani widziałam plemnika z alkoholem?
- Słuchaaaaaaaaaaaam????????????? - Szanowna pani wybałuszyła gały i z miną jakby chciała sobie przypomnieć czy oby tego dnia na pewno założyła majtki lub czy czasem nie rypnęła się z kalendarzykiem małżeńskim, lub też czy już biec po test ciążowy, zmieszana czekała na moją odpowiedź. No to tłumaczę gestykulując przy tym rękoma
- No taki plemnik, fiolka w kształcie plemnika z zakręconym ogonkiem, z alkoholem w środku !!!!
- Nieeee! Pierwsze coś takiego słyszę. - a dookoła słychać już rechot pozostałych klientów. No fakt, to jednak nie tu widziałam plemnika.
- a to dziękuję, to chyba jednak było w innym sklepie - i teraz nawet już wiem w którym. Czy byłam czerwona? Pewnie tak, ale było gorąco, a mnie się śpieszyło. Za to jak teraz sobie przypomnę to zdarzenie to sama z siebie śmiejąc się doprowadzam się do łez i zachlapanego monitora. Szanowny na górze też pewnie się kula ze śmiechu

poniedziałek, 29 sierpnia 2011

Nawiązując do komentarzy z poprzedniego postu

Czasem zdarza mi się siadać do kompa bez okularów bo za daleko mam (jakieś 8 kroków) żeby je poszukać gdzie tym razem je odłożyłam. Wtedy właśnie zauważyłam że robię więcej błędów niż w okularach. Co jest dziwne bo przecież piszę na klawiaturze oburącz bez potrzeby patrzenia na literki, na monitor też nie musiałabym patrzeć, mogłabym to robić z zamkniętymi oczami, a jednak pisząc w okularach robię mniej błędów.
Na Anonimowego nie ma co się aż tak burzyć, wierzę że miał dobre intencje :) Nie przeszkadza mi uczyć się na błędach.
Będąc w podstawówce miałam manie pisania słowa także przez rz lub g zamiast k (takrze, tagrze) Jakoś często używałam tego słowa w wypracowaniach i notoryczne robiłam w nim błąd co doprowadzało moją polonistkę do białej gorączki. Raz nie wytrzymała i kazała mi przepisać słowo TAKŻE 100 razy. Po dziesiątym już pamiętałam jak się pisze to słowo... i o dziwo nadal pamiętam.

niedziela, 28 sierpnia 2011

Bolerko

Nie chce mi się dzisiaj gadać, może Wy mi coś fajnego powiecie?!

a na marginesie pokażę bolerko wykonane przeze mnie na drutach




sobota, 27 sierpnia 2011

życzliwa dusza mile widziana

Remoncik idzie pełną parą. Okno wykute, zamontowane. Drzwi wprawione. Mogę brać się za jako takie sprzątanie. Coś mi się widzi że czeka mnie pracowita niedziela. Może znajdzie się jakaś życzliwa dusza co by zrobiła to za mnie?? Nie? no cóż, tak myślałam !

Spać mi się chce




środa, 24 sierpnia 2011

Nowe obiadowe menu



- Adasiuuuu
- Nie ma mnie!!!
- A gdzie Cię nie ma??
- yyyyy, w łazience!


Wczoraj mój kochany majster zamontował górną część szafy i jedną część zakrył już płytą karton gips.





Dziś zmieniło mi się menu obiadowe. Już nie ma trocin, za to jest większy koszmar czyli gruz, tynk, kurz i cement. Smaczne? Niestety nie dla mnie.
Praca wre. Szafa została zakryta płytą również z drugiej strony i teraz już kuchnia oddzielona jest na dobre od pokoju.



Wykuty już jest otwór na nowe drzwi oraz obalona ściana. Niestety ku mojemu nie zadowoleniu w ścianie nie znalazłam ani żadnego "komunistycznego" skarbu, ani trupa.
Czeka nas jeszcze trochę kucia przy oknie, ale to już nie dziś. Dziś padam ze zmęczenia, ręce wydłużyły mi się chyba już do podłogi. Wszędzie pełno kurzu, ale dziś już niech nikt nie marzy że będę cokolwiek sprzątać, a tego co przywiózł odkurzacz, a nie zostawił rury niech drzwi ścisną!!!


niedziela, 21 sierpnia 2011

Basiowy

Ten naszyjnik powstał już dość dawno. Tak jakoś wyszło, że zaraz po jego wydzierganiu został przekazany w dobre ręce i zdjęcia wtedy nie zrobiłam, z lenistwa pewnie jak to u mnie bywa. Za to dziś nie popuściłam, przydusiłam właścicielkę do barierki i powiedziałam: leci ptaszek! No i mam fotkę. Wreszcie mam jakieś zdjęcie na żywej modelce.



Naszyjnik wykonany z kordonka na drutach.

piątek, 19 sierpnia 2011

Znów remontuję

Znów remontuję dom, a dokładnie robimy coś czego jeszcze nie ma, ale ma być. Dokładnie to chodzi o pokój dla Oli. Tego pomieszczenia jeszcze nie ma, postanowiłam ująć trochę powierzchni z kuchni i dodać ją do skrytki. Z nowo powstałego pomieszczenia ma być pokoik. Mały bo mały, 2 metry na 3, ale dla nastolatki więcej nie potrzeba... chyba. Właśnie powstaje szafa która ma oddzielać te pomieszczenia.



Kiedyś, kiedy to jeszcze byłam smarkata, marzyło mi się aby mieć za męża stolarza. Cóż, wyszłam za rolnika, elektronika - hobbystę. Ów rolnik jednak okazał się być takim samym grzebkiem i samoukiem jak ja. Ostatnimi czasy łyknął trochę wiedzy stolarskiej (ukłony dla Zbyszka) i co widzę? Marzenia się spełniają, mam męża z umiejętnością stolarską ;) To już nie pierwsza taka Jackowa szafa i każda kolejna powstaje szybciej od poprzedniej.



Choćby nie wiem jakie dziecku najwspanialsze zabawki kupił i tak najlepsze będą narzędzia tatusia! i choćby nie wiem jak dokładnie pilnował i nie spuszczał dziecka z oka to i tak piernik mały ucieknie bo tam gdzie mu nie karzą akurat się coś ciekawego dzieje.



a ja? ech no, znów mam bajzel w domu i biegam w kółko ze zmiotką i zmiatam trociny, odnajduje zaginione narzędzia, podaję ołówek, gotuję obiad ... z trocinami i dzielnie to wszystko znoszę :)

poniedziałek, 8 sierpnia 2011

Alladynki

Alladynki to historia jakich wiele u mnie. Zaczyna się to przeważnie tak: siedzę na necie, wertuje różne strony, co ciekawsze podsyłam linki znajomym, gadam od rzeczy przez gg, nagle ni z gruszki ni z pietruszki trafiam na jakąś perełkę. W mig rozpracowuję jakby ją trzeba wykonać, to nic, że akurat w tym dniu miałam mega lenia, to nic, że mam zaczętych 150 innych robótek, nagle okazuje się, że przypadkiem mam z czego tą perełkę wykonać i ani kawa nie zdąży mi ostygnąć, dzieło już jest. Tak było i tym razem, nawet nie podejrzewałabym siebie, że kiedyś będę coś takiego mieć. Spodnie Alladynki. Prostota wykonania aż bawi do łez. Spodnie powstały szybciej niż jedna Baśka potrafiłaby kawę wypić czy papierosa wypalić. Niestety zdjęcia prezentuje koszmarne z powodu awarii aparatu i niestety trzeba było skorzystać z komórki która zdjęciami w pomieszczeniach nie zachwyca




niedziela, 7 sierpnia 2011

Zwierzęcych zwyczajów ciąg dalszy

Rozbawiona komentarzami z poprzedniego postu postanowiłam tu szerzej się wypowiedzieć. Godne podziwu są zwierzęce zwyczaje. Nie do końca jestem pewna czy to nauczone przez ludzi czy też jest to zwierzęca intuicja że "pański zwierz" wie gdzie i komu swoje łajno pozostawić. Pamiętam jak z czasów dzieciństwa obowiązkiem moim było co rano zagnać krowy na pastwisko i po południu z powrotem do domu znów sprowadzić. Mieliśmy wtedy w jednym miejscu bardzo "estetycznych" sąsiadów. W domu ich panował iście nie naganny porządek, cud, miód i orzeszki. Błysk sterylny jak z reklamy Ajaxa, Cifa lub innego detergentu. Schludność panowała nie tylko w domu ale i na całej posesji. Gospodyni każdego dnia a nawet i 2 razy na dzień zamiatała brzozową miotłą chodnik i fragment drogi przed domem. Niestety ta droga nigdy błysku zaznać nie mogła gdyż rankiem moje krasule po wyjściu z obory zaraz zew natury poczuły i salwą z odbytu strzelały na tej pięknie zamiecionej drodze. Pod wieczór historia się powtarzała gdy krowy z łąki wracały. Zadziwiające było to że przez całe półtora kilometra jakie przemierzały z łąki srać im się nie chciało, a jak tylko pięknie zamiecioną drogę sąsiadki ujrzały nabryzgały na całej szerokości drogi. Na tym etapie wędrówki zawsze trzymałam się jakieś 10 metrów za krowami żeby przypadkiem śmierdzącym rykoszetem nie dostać. Sąsiadka za bardzo pobożną kobietę się miała, ale zawsze po spacerze moich krów o pobożności zapominała i wiązanki niecenzuralne rzucała pod moim adresem kierowała. A czy to moja wina? Przecież zakneblować zadków im nie mogłam. Poza tym sąsiedzi ci nie byli często fer. Każdy kto ich znał wolał raczej szerokim łukiem omijać aby przypadkiem czegoś nie powiedzieć co mogłoby być później w niewłaściwy sposób wykorzystane. Krowa choć mowy ludzkiej nie znała jakby instynktownie wiedziała komu się za krzywdę odwdzięczyć.

co do gołębi to przypomniały mi się reklamy red bulla



czwartek, 4 sierpnia 2011

Po żniwach

No to skończyłam żniwa. Zboże zebrane, słoma zwieziona. Jak ja nie cierpię zwożenia słomy. Nie ma tego dużo, ale i tak tego nie lubię. Wszystko drapie, z nieba płynie żar, po plecach brudny pot, a do nosa wpełza duszący kurz. Ja i moje zatoki nie cierpimy tego kurzu. Przez ten kurz i skwar przeklinam zawsze tą robotę i się zastanawiam po jaką cholerę ja się tak morduje. Jedno jedyne zajęcie którego nienawidzę spośród wszystkich rolniczych prac jakie przychodzi mi wykonywać. Żniwa potrafią uroczo wyglądać na różnych obrazkach i zdjęciach, w praktyce... nie lubię ich i już.

Można by rzec że mam teraz wakacje, poważniejszych robót chwilowo nie ma. Mogłabym się wylegiwać jak ten kot ino jak każde wakacje... sponsora brak.



Jakieś 3 tygodnie temu przyplątał się u nas jeden gołąb. Ptak pewnie ma pana gdyż nosi obrączkę. Na początku wszyscy domownicy spoglądali co rusz na dach stodoły czy jeszcze jest czy już odleciał. Pięknie ubarwiony, białe skrzydła i ogon, zielono granatowa wpadająca w fiolet głowa. Dzieciaki co rusz podsypywały mu ziaren żeby tylko został. Gołąb już się chyba nauczył do nas, każdego ranka kroczy za każdym kto tylko pokarze się na podwórku. Teraz kiedy w stodole znajduje się tyle ton pszenicy pewnie już nie odleci, toż to szwedzki stół dla niego. Kombinuje żeby sprowadzić mu towarzystwo. Może się uda.